Koty, koła i kawa z widokiem – rowerem dookoła Zatoki Kotorskiej

Dziś powracam do wspomnień z wycieczki rowerowej po Zatoce Kotorskiej…

…i robię to z wyjątkową przyjemnością, bo w Warszawie sezon rowerowy właśnie wkracza w fazę rowerowego, popołudniowego korka. Po ostatnim slalomie między hulajnogą, gołębiem i babcią z parasolką — zapragnęłam wrócić myślami do miejsc, gdzie rowerowe życie płynie spokojniej, a największym zagrożeniem na trasie jest kot śpiący na środku drogi.

Rowerowa baśń o Zatoce

Nasza dwukołowa przygoda zaczęła się w Kotorze — miasteczku tak urokliwym, że wygląda, jakby ktoś wylał tam resztkę średniowiecza z butelki po winie i zostawił do wyschnięcia w promieniach adriatyckiego słońca. Po szybkiej kawie, której moc można było porównać z uderzeniem pioruna w espresso, wskoczyliśmy na wypożyczone rowery i ruszyliśmy z gracją antylopy z bólem kolan po schodach.

Trasa pełna widoków (i kalorii)

Przejechaliśmy przez Dobrotę, gdzie każda kawiarnia kusiła, żeby jednak nie jechać dalej, a potem przez Perast — miasteczko tak fotogeniczne, że nawet latarnie wyglądają tam, jakby miały konto na Instagramie. Tuż obok leży Risan, z antyczną mozaiką i jeszcze bardziej antycznymi staruszkami na ławeczkach, którzy patrzyli na nas jak na Tour de Montenegro 2025.

W Strp, gdzie czas stanął, a morze szepcze do ucha: „Zostań tu, zostaw ten rower”, zrobiliśmy sobie przerwę na chłodzenie kolan i kontemplację błękitu. W końcu — Lepetani! Stąd złapaliśmy prom (dla roweru: all inclusive), który przewiózł nas przez wodę jak prawdziwych zdobywców. Końcówka trasy to już spokojna jazda z powrotem do Kotoru i przyrzeczenie, że już nigdy nie będziemy narzekać na rowerowe ścieżki… dopóki nie wrócimy do Warszawy.

Kocie królestwo

Zatoka Kotorska znana jest nie tylko z widoków i pocztówkowych miasteczek. Kotor to miasto kotów, które mają tu własne sklepy, muzea, a może i tajną radę miejską. Ich obecność jest tak wszechobecna, że po chwili człowiek zaczyna się zastanawiać, czy przypadkiem nie wynajął roweru od jednego z nich.
Ciekawostka: lokalne powiedzenie mówi, że „kiedy nie wiadomo, co robić w Kotorze – zapytaj kota”. My zapytaliśmy – odpowiedział drzemką.

Parę (niekoniecznie poważnych) faktów o Zatoce Kotorskiej:

  • Jest to najdalej wcinająca się w ląd część Adriatyku – często nazywana „najdalej wysuniętym fiordem Europy” (choć technicznie to nie fiord, tylko zatoka. Ale nie psujmy klimatu).
  • Można tu zobaczyć dwie malownicze wyspy: Gospa od Škrpjela (tworzona ręcznie przez ludzi!) i Sveti Đorđe – wyglądają jak scenografia z filmu fantasy.
  • W Zatoce jest więcej kotów niż samochodów (albo przynajmniej więcej chęci, by głaskać te pierwsze niż jeździć tymi drugimi).
  • Perast ma więcej barokowych pałaców niż mieszkańców, ale nikt się nie skarży.

Trasa liczyła około 42 km i była idealnym połączeniem aktywności, zachwytu i pretekstu do jedzenia lokalnych wypieków co 7 kilometrów. Jeśli macie okazję — nie zastanawiajcie się. Wskakujcie na rower, karmcie koty, płyńcie promem i róbcie zdjęcia. A jak wrócicie do Warszawy… cóż, zawsze zostaje slalom między babcią a gołębiem.

TAGI

brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *